Zaznacz stronę

Przez ostatnie kilka lat światem biznesu rządziły startupowe jednorożce, które rzucały świat na kolana swoimi wycenami bijąc rekordy wzrostu, pozyskiwanych rund finansowania oraz zasięgu. Teraz rynek zaczyna przecierać różowe okulary i pojawia się pytanie… Czy świat baśniowych jednorożców się kończy?

 

Po raz pierwszy, słowo unicorn (ang. Jednorożec) zostało użyte w kontekście startupów przez Aileen Lee (founder Cowboy Ventures) w 2013 roku w jej artykule „Welcome to the Unicorn Club: Learning from billion – dollar startups”[1], w celu identyfikacji ekskluzywnej grupy 39 startupów, których wycena przekraczała 1 miliard dolarów. Jednorożce, były to startupy technologiczne, pochodzące z USA, które rozpoczęły swoją działalność po ostatnim „dotcomowym” krachu, czyli w 2003 roku.

Na podstawie analiz Aileen i jej kolegów z Cowboy Ventures udało się znaleźć cechy wspólne wszystkich tych startupów, a także zaobserowować powtarzające się schematy na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Okazało się, że od 2003 roku do 2013 powstawały średnio 4 jednorożce rocznie, a ostatnie dekady były świadkiem powstania 1-3 superunicornów takich jak Facebook (jego wycena powyżej 100 mld dolarów):

  • Lata ‘60 – (era półprzewodników) Intel
  • Lata ’70 – (narodziny komputerów PC) Apple, Oracle, Microsoft
  • Lata ’80 – (świat połączony w sieć) Cisco
  • Lata ’90 – (narodziny nowoczesnego internetu) Google, Amazon
  • Lata ’00 – (sieci społecznościowe) Facebook

Modele biznesu, które były najbardziej charakterystyczne dla świata unicornów i które pozwalały na najskuteczniejsze kreowanie wartości przedsiębiorstwa, to modele: SaaS (oprogramowanie w chmurze), Audience (darmowy dostęp do usług – monetyzacja za pomocą reklam), E-commerce (klient płaci za usługę np. w sklepie internetowym) oraz Enterprise (dostęp dla firm do bardziej rozwiniętego oprogramowania – B2B).

W założeniu „jednorożce” oznaczały rzadkość, czysty startupowy creme de la creme, benchmarki dla innych i marzenie każdego startupowca, którego i tak większość nie spełni… Problem w tym, że po kilku latach powoli zaczęto nadużywać tego słowa, a także stopniowo zapominać jego znaczenie… Efekt? Jednorożce zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu.

To wina Facebooka

Krach „dotcomowy” jedynie na kilka lat zagościł w umysłach inwestorów, ponieważ już w 2007 roku mieliśmy ponownie przegrzane giełdy na całym świecie, wyceny szalały pod sam sufit i przyszedł kolejny krach tym razem oparty o rynek nieruchomości. Banki inwestycyjne waliły się jak domki z kart i bez pomocy państwowej mielibyśmy pewnie jeszcze gorszy scenariusz. Inwestorzy dostali porządną nauczkę. Teoretycznie. Na kilka lat znowu wszyscy zapomnieli o pompowaniu wirtualnych pieniędzy, w wirtualne biznesy przy wykorzystaniu wirtualnych instrumentów finansowych, których nikt i tak nie rozumiał. Rynek miał kaca jak po porządnej imprezie i za pomocą instytucji, komunikatów i regulacji zdawał się mówić: „Już więcej nie piję”… Tak…. Też to słyszałeś milion razy od swoich kumpli, którzy po tygodniu już o tym zapomnieli? A może sam kiedyś, po mocno zakrapianej imprezie, wymamrotałeś pod nosem to samo…

Tutaj podobnie…. Nikt nie ufał, że sektor finansowy zmądrzał, tylko wszyscy mieli nadzieję, że stan trzeźwości pozostanie z nami jak najdłużej… ale show must go on! Inwestorzy trzymali się w ryzach do momentu oferty publicznej Facebooka, który pozyskał 16 mld dolarów i osiągnął kapitalizację 104 mld dolarów! Machina ruszyła na nowo! Fundusze otworzyły portfele, firmy otworzyły kieszenie i rozpoczął się wyścig o to, kto zgarnie więcej, szybciej i osiągnie niebotyczną skalę w pierwszej kolejności, a dopiero potem rentowność.

Kolejna bańka

Fundusze oraz firmy wyszły założenia, że ważniejsze od osiągania rentowności jest osiągnięcie gigantyczne skali, która pozwoli na zmonetyzowanie jej w dłuższym okresie. Rynek zaczął tworzyć gigantyczne firmy wspierane przez olbrzymie rundy finansowania. Uber, BlaBlaCar, czy Slack zebrały miliardy dolarów do tej pory i stały się precedensem dla tego typu transkacji na świecie. Cały ekosystem startupowy zaczął grzać kolejne rundy finansowania, co spowodowało, że w porównaniu z rokiem 2013 kiedy zidentyfikowano 39 unicornów, na początku 2016 roku mieliśmy ich już 229[2]! Mechanizm okazał się prosty: zrób wycenę wyższą od ostatniej, zrób dobrą prezentację, zaproponuj dobrą ofertę i czekaj aż miliony dolarów spłyną szerokim strumieniem do kasy Twojego startupu. Paradoksalnie im więcej było w puli, tym więcej PRu i więcej chętnych do wzięcia udziału w finansowaniu. Na przykład CEO Slack Stewart Butterfield, przed pozyskaniem swojej rundy finansowania na 120 mln dolarów przy wycenie 1 mld dolarów, zapytany o to dlaczego akurat na tyle wycenia swoją spółkę, odpowiedział, że to dlatego że to więcej niż 800 mln dolarów (!) i że to psychologiczna bariera dobra dla mediów, klientów oraz pracowników. God damn! A gdzie logika?

W 2015 roku rynek szukał już nie tylko unicornów, ale dekakornów, czyli startupów które osiągną nie 1 mld dolarów, ale 10 mld dolarów wyceny!

Czynników, które napędzają taki stan rzeczy jest kilka:

  • Technologia – która pcha rynek do rozwoju, taniejące smartfony, czujniki, podzespoły, itp.,
  • Trend na rynku – jak twierdzi Bill Gurley członek Zarządu Ubera, partner w Benchmark Capital – „you can’t choose not to play”,
  • Regulacje i ułatwienia prawne na rynku amerykańskim – dające możliwość małym przedsiębiorstwom szansę na łatwiejsze pozyskanie kapitału. Ponadto, brak ingerencji SEC (amerykański odpowiednik Komisji Nadzoru Fiansowego), w inwestycje na rynku prywatnym.
  • Element psychologiczny – który w startupowym świecie pozwala myśleć, że po przekroczeniu 1 mld dolarów wyceny stajesz się solidnym, liczącym się na rynku startupem[3].

The game has changed! Czas na karaluchy!

Po burzliwym 2015 roku, podczas którego dostęp do środków z funduszy był łatwy i niewyczerpywalny, hurra optymizm na rynku opadł. Początek roku 2016 przyniósł trochę otrzeźwienia i fundusze zaczęły zwracać większą uwagę na rentowność, osiągane przez startupy przychody oraz stabilność biznesu. Zostały poniekąd zmuszone przez rynek kapitałowy do takich działań, ponieważ rynek zaczął lepiej odzwierciedlać w cenach akcji funduszy VC wyceny ich portfeli, co z kolei spowodowało, że wyceny startupów zaczęły szukać kontaktu z rzeczywistością. W konsekwencji, w Dolinie Krzemowej przyszedł czas na zmianę strategii inwestycyjnej i poszukiwanie już nie unicornów, a karaluchów, które przetrwają największe turbulencje i trudne warunki rynkowe. W sytuacji, kiedy stopy procentowe na światowych rynkach są na najniższych poziomach, aby pobudzić rynki kapitałowe do wzrostu, koszt pieniądza jest niewielki. Problem jednak pojawi się wtedy kiedy rynki będą musiały zacisnąć pasa, a koszt pieniądza spowoduje, że nieustanne pompowanie kasy w nierentowne startupy z dobrym PR-em okaże się początkiem końca ery jednorożców na świecie. Jednym z rozwiązań stosowanych obecnie jest zbudowanie zapasów pieniędzy na gorsze czasy, ale pytanie co wtedy kiedy pieniądze i tak się skończą? Czy nie lepiej po prostu budować rentowny biznes od początku?

Mam nadzieję, że rynek racjonalnie podejdzie do tematu i, że dzięki stworzonym ekosystemom startupowym na całym świecie będą nadal powstawały genialne przedsiębiorstwa, które będą zmieniały świat. Mam nadzieję także, że nie zaprowadzi nas to do kolejnej bańki spekulacyjnej i w konsekwencji kolejnego krachu. Uważam, że jednorożce, nadal powinny powstawać, ale nie w takiej ilości. Dla dobra wszystkich uczestników rynku powinny być wyjątkami od reguły w świecie karaluchów.

[1] „Welcome to the Unicorn Club: Learning from billion – dollar startups” Aileen Lee, TechCrunch 2013
[2] „On the road to recap: Why the unicorn financing market just became dangerous… for all involved” Bill Gurley, Above the Crowd, 21 April 2016
[3] The Age of Unicorns” Erin Griffith, Dan Primack, Fortune.com, 22 January 2015

Share This